Ahhhh, jestem po seansie filmu „Green Book” i muszę Wam powiedzieć, że żałuję, iż nie urodziłem się gejem. Kino nie może kłamać. Po raz kolejny okazuje się, że bycie homo to +50 do….no po prostu do wszystkiego. Główny bohater to geniusz muzyczny, poliglota, wrażliwy na sztukę, piękno, artyzm, wrażliwiec o wysublimowanym poczuciu stylu i estetyki, kompozytor, poeta potrafiący od niechcenia napisać list miłosny, który rozpali serce dowolnej kobiety, no i przede wszystkim – z godnością znoszący wszystkie wstrętne rasistowskie sytuacje, jakich staje się ofiarą.
Obity w pubie, upodlony w czasie chęci skorzystania z WC, nie może nawet zjeść w restauracji. Ba, takich zniewag zaczyna w końcu nie wytrzymywać jego biały, rasistowski szofer!!!!! ale nie Dr Don, on, niczym skała, trwa przy swoich postanowieniach i nawet mu powieka nie drgnie, ba, co dopiero mówić o użyciu siły. Co za gość!!!
Parafrazując detektywa Gandolfiniego z „Sieci zła”: Przerzucam się na homoseksualizm.
#bekazlewactwa #film #propaganda