Jestem psychofanem Diuny od…

Jestem psychofanem Diuny od bardzo dawna, przeczytałem, obejrzałem i ograłem co się dało, a przed premierą jarałem się jak pedofil w przedszkolu. Po seansie okazało się, że film jest bardzo dobry, ale zostawia pewien niedosyt…

Uwaga – dużo spoilerów z filmu i książek.

– Na wielki plus sposób pokazania korzystania z Głosu, gdzie ukazali go tak jak powinni – nie tylko jako umiejętność wydawania odpowiedniego dźwięku, ale najpierw ocenienia rozmówcy i dopasowania do niego rozkazu (to robi Paul w scenie w jadalni);
– Na plus także dobór obsady aktorskiej – w szczególności Paul, Leto, Duncan i Guerney są wyjęci jak z książki (nawet jeśli nie do końca odpowiadają opisowi z książki, to mają w sobie ducha tych postaci). Trochę mniej jestem przekonany do Jessiki, która powinna być (takie zawsze miałem wrażenie po lekturze „Diuny”) atrakcyjna, a tutaj jest dość… hmm… myszowata;
– Gender swap Kynesa o dziwo nie jest strasznie wkurwiający, choć Kynes jest zwyczajnie za młody (młoda?). No i naprawdę nie wiem czemu zmienili epicką scenę śmierci Lieta;
– Film chwilami, podobnie jak Diuna Lyncha niebezpiecznie balansuje na granicy kiczu. Tak jak u Lyncha były słynne mopsy Atrydów i chłeptanie krwi przez Harkonnenów, to tutaj jest na przykład scena z lądowaniem na Arrakis i… dudy. Część widowni w kinie parsknęła śmiechem. Na szczęście za każdym razem film wychodzi z takich sytuacji obronną ręką;
– Jak przy dudach jesteśmy, to muzyka Zimmera jest naprawdę super. Świetnie dopełnia obraz. O ile w Blade Runnerze moim zdaniem nie do końca wyszło to dobrze, to tutaj jest fenomenalnie. A jeśli komuś spodobała się muzyka z filmu, to polecam poszukać sobie koncept-płyty Zimmera „The Dune Sketchbook” – jest naprawdę super;
– Fajne było pokazanie Muad’Diba. Niby z kontekstu książki można się zorientować, że Paul musiał mysz widzieć albo w wizjach, albo na żywo, ale pokazanie tych scen było akurat świetnym uzupełnieniem książki (a w ogóle super było pokazanie, jak ta mysz potrafi przetrwać na pustyni);
– Szkoda, że nie pojawiła się scena bankietu. Niby nie wnosi ona wiele do fabuły, ale pokazywała lokalną politykę – Niskie Rody zdominowane przez Harkonnenów, które stawały się teraz lennikami Atrydów. No i Guerney pokazałby drugą twarz – bo widzimy go w filmie tylko jako wojownika, a przecież był też minstrelem – i musiał mieć w końcu także „miękkie” cechy charakteru, skoro Leto w książce wysyła go do werbowania załóg żniwiarek;
– Za to wielki minus za wykastrowanie filmu z wątku zdrajcy w szeregach Atrydów. To był jeden z wątków kluczowych dla książki, w dodatku pojawiający się w kolejnych tomach. Przy okazji wyleciała scena Duncana i Jessiki i konfrontacja Jessiki z Hawatem. Skoro tego nie ma, to myślę, że można na dobre założyć, że Hawat stał się postacią trzecioplanową i wątek jego przejścia na stronę Harkonnenów się pewnie w ogóle już nie pojawi;
– Konsekwencją wycięcia wątku zdrajcy było nieporuszenie w ogóle tematu cesarskiego uwarunkowania lekarzy Suk – a Baron Harkonnen przecież miał pełne pory, żeby Imperator się w tym nie pokapował – wiemy to ze sceny, w której Piter objaśnia plan Feydowi Rauthcie – nawiasem mówiąc też niestety wyciętej z filmu – nie wiem, czy nie oznacza to, że Feyda nie będzie w ogóle;
– Koncepcje pojazdów są mega – a na szczególny plus zasługują ornitoptery, które wreszcie wyglądają tak jak powinny. Gdyby nawet reszta filmu ssała, to i tak zasługiwałby on na uwagę ze względu na te ornitoptery;
– Szkoda, że zabrakło wzmianki o Dżihadzie Butlerjańśkim – osoby nie czytające książki pewnie się zastanawiają, dlaczego w roku 10k ornitoptery mają mechaniczną awionikę i nigdzie nie ma śladu komputerów;
– Wyraźnie inaczej rozłożone są akcenty. Diuna Lyncha była od początku opowieścią o Mesjaszu; tutaj nacisk jest bardziej położony na politykę (w tym kulturę i ekologię), co bardziej odpowiada duchowi pierwszego tomu książki;
– Trochę raziło kminienie przez Paula jak zostać Imperatorem. Raz, że wyszedł na totalnego idiotę snując plany o podboju Imperium kiedy wszystko stracił, dwa, że Villeneuve zapomniał o CHOAM, które trzymało finansowo wszystkie rody za mordę równie dobrze jak Sardaukarzy czynili to militarnie;
– Mam wrażenie, że Villeneuve bardzo chciał „dojechać” z filmem aż do momentu dołączenia Paula do Fremenów; tak żeby obraz stanowił jedną w miarę zamkniętą całość, w razie gdyby Warner Bros nie zamówiło kontynuacji. To spowodowało pewnie, że z jednej strony film jest dość długi, a mimo to zabrakło kilku ważnych scen z książki. Myślę, że gdyby Villaneuve dostał od razu kontrakt na dwa albo trzy filmy, to odważyłby się skończyć część pierwszą tam gdzie książka (i pojawiłby się plot-twist z końca pierwszego tomu – Paul zdaje sobie sprawę z tego, że sam jest Harkonnenem);
– Baron Harkonnen jest straszny, tak jak zapowiadał Villeneuve. Tylko czy książkowy baron Harkonnen taki był? Hawat, który został później jego mentatem oceniał go raczej jako opasłego, gadatliwego i skorego do dogadzania sobie. Nie wyglądało, żeby się go jakoś bardzo bał, bo wiedział, że dopóki będzie użyteczny, baron go nie zgładzi. IMO najbliżej książkowego barona Harkonnena był jednak Ian McNeice z miniserialu.

Na koniec jeszcze kilka refleksji:
– Po pierwsze, trzeba poczekać na wersję reżyserką (oby się ukazała), bo ponoć nagrane jest ponad 6 godzin materiału;
– Żeby dobrze pokazać całą historię Diuny, potrzeba by jednak wysokobudżetowego serialu, w stylu Gry o Tron z pierwszych jej sezonów;
– Jak by Diuny Villeneuve nie oceniać, to wczoraj byłem tydzień po premierze, a sala była pełna. Może to oznacza, że po tych wszystkich Avengersach i ścierwach od Marvela, ambitna S-F wróci wreszcie znowu do łask.

#diuna #dune #film